Każdy, kto kiedykolwiek mieszkał lub odwiedził Los Angeles wie, że tutejsze autostrady nie są miejscami, w których chciałoby się spędzać czas.
To miejsca, do których jesteśmy zmuszeni przebywać, będąc w drodze gdzie indziej. Przejścia do naszych destynacji. Niezbędne zło i rzekomo „najszybszy” sposób na dostanie się z punktu A do punktu B w przeludnionym mieście.
Zapisz na scenę otwierającą w La La Land, w której miejskie autostrady zamieniły się w fantastyczną, kolorową, ruchliwą scenę dla optymistycznego numeru muzycznego, w rzeczywistości są posępnie szare szlaki zapchane plączącymi się liniami ruchu – samochody na samochodach pełnych niecierpliwych, niezadowolonych pasażerów dojeżdżających do pracy, emitujących strumienie spalin niczym unoszące się uskarżanie się.
To było w tak beznadziejnym miejscu, że znalazłam miłość, gdy mój mąż, fotograf Art Streiber, oświadczył mi się na Santa Monica Freeway, lub jak nazywają to miejscowi, „10”. Mówiąc dokładniej, było to przy wyjściu La Brea, gdzie można było wysiąść, jeśli chciało się odwiedzić LACMA lub The La Brea Tar Pits, a może fajny sklep American Szmata.
Spotykaliśmy się przez kilka lat iw tym czasie pracowaliśmy razem w centralnym biurze ogólnokrajowego magazynu i gazety o modzie w Los Angeles, on jako fotograf, a ja jako redaktor/dziennikarz. Tego konkretnego dnia byliśmy w jego kasztanowym Volkswagenie Jetcie, w drodze na sesję modową.
Kiedy zbliżaliśmy się do wyjścia z La Brea, nonszalancko poprosił mnie o otwarcie schowka na rękawiczki, ponieważ powiedział, że potrzebuje okularów przeciwsłonecznych. Pomyślałem, że to dziwna prośba, ponieważ był szary poranek (nazywamy to „czerwcowym przygnębieniem”), ale otworzyłem i od razu zobaczyłem jedno z tych małych, charakterystycznych, czarnych, aksamitnych pudełek — takich, które mieszczą pierścionek zaręczynowy.
Zaskoczony, zszokowany i może trochę przestraszony – zatrzasnąłem drzwi.
– Uh, nie widzę twoich okularów – powiedziałem. „Jesteś pewien, że tam byli?”
Niezrażony, spokojnie zjechał na pobocze.
"Co ty robisz?" wrzasnąłem.
Zatrzymywanie się na poboczu autostrady, chyba że masz przebitą oponę, nie jest generalnie mądrym pomysłem. Ale ja wiedział to, co robił, a jednocześnie mnie to przerażało i ekscytowało. Byłem we mgle, kiedy podszedł do bagażnika. Wyciągnąłem szyję, żeby zobaczyć, co zamierza, i zobaczyłem, jak zdejmuje aparat wraz ze statywem i butelką szampana.
Otworzył schłodzonego szampana, ustawił aparat i podszedł do samochodu po stronie pasażera. Kiedy otworzył drzwi, nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.
Wyłowił pudełko z pierścionkami z schowka, ukląkł na jedno kolano i powiedział: „Glynis Costin, czy możesz wyjść za mnie?”
Gdy pędziły obok nas masywne ciężarówki i malutkie samochody sportowe, ze łzami w oczach i dobitnie odpowiedziałam: „Tak!”.
Wsunął klasyczne brylantowe brylanty na mój lewy palec serdeczny i pocałował mnie w chwili, gdy wystrzelił jego aparat, uwieczniając chwilę. Trzeba przyznać, że w rzeczywistości znalazłem miłość znacznie przed tą chwilą. Ale „umowa”, deklaracja miłości, obopólna zgoda, że chcieliśmy spędzić razem resztę życia, była… zacementowana w tym beznadziejnym miejscu z cementu i betonu, z hordami obcych, świszczącymi przez nas jako nieświadomi świadkowie.
Po tym, jak wrócił do samochodu i wyruszyliśmy na nasze zadanie, podziwiałem mój nowy sprzęt i zapytałem go (przez śmiech i łzy), dlaczego wybrał autostradę Santa Monica Freeway.
„To tutaj spędzamy większość czasu” – odpowiedział. „Odbyliśmy tu wiele niesamowitych, głębokich rozmów. Może nawet wtedy się w tobie zakochałem.
Musiałem przyznać, że miał rację. Utknięcie w tych korkach dało nam dużo czasu, aby naprawdę się poznać i prowadzić sensowne rozmowy o wszystkim, od muzyki i filmów po rodzinę, religię i politykę.
„A dlaczego wyjście z La Brea?” sondowałem.
„Zapamiętasz ten moment, gdy będziesz tutaj przechodził.” Uśmiechnął się. „A to dużo”. Co do tego też miał rację.
Wiele lat i dwie córki później nie pracujemy już w centrum. Ale jeśli ja – lub my – zamierzamy powiedzieć koncert w Staples Center albo mecz baseballowy na stadionie Dodgersów, a ruch uliczny jest zły, mam przynajmniej powód do uśmiechu, kiedy mijam zjazd La Brea.