To pora roku, by rozmawiać o wszystkich sprawach związanych z miłością. (To walentynki, natch.) Ale w tym roku myślimy nieszablonowo - nie o zwykłej rozmowie przy kolacji i koktajlu! Zastanawiamy się, czy wystarczy zadać 36 pytań, żeby się zakochać?
Wiem, brzmi szalenie. Ale po przeczytaniu Artykuł Mandy Len Catron w The New York Times, który jest jej relacją z pierwszej ręki z badania behawioralnego przeprowadzonego przez niejakiego dr Arthura Arona, nie mogłam pomocy, ale zastanawiam się, czy byłby to klucz do posiadania kogoś na drugim końcu mojego makaronu spaghetti? Dzień V. Oto jak to działało w badaniu dr Arona: każda para zadała sobie nawzajem 36 pytań, a następnie się gapiła cztery minuty w oczy i presto, para biorąca udział w badaniu wyszła za mąż w ciągu następnych sześciu lat miesiące. Brzmi prosto!
Tak więc w zeszłym tygodniu uczestniczyłem w eksperymencie próbującym dopasować samotnych nowojorczyków dokładnie do tego badania. Jednak układ był nieco inny niż historia Catrona. Po zameldowaniu się na imprezę zostaliśmy przywitani serią stołów ustawionych w kościelnej sali gimnastycznej. Przy każdym stole były trzy pary. Scena przypominała nieco taniec w gimnazjum z napojami gazowanymi i dekoracjami walentynkowymi, ale nie pozwoliłem, żeby wygląd mnie pokonał!
Na szczycie sali, MC ogłaszał każde pytanie, a człowiek od szumu manipulował zegarem, ponieważ na wszystkie pytania przeznaczono dwie minuty czasu na dyskusję. Po krótkiej krótkiej rozmowie, moja randka w ciemno i ja wskoczyliśmy od razu do pytań, nie oglądając się za siebie! Pierwszy zestaw pytań zaczynał się dość łatwo od „Kogo chciałbyś jako gościa na obiedzie?” i „Chcesz być sławny? W jaki sposób?” i stopniowo przechodzi do tych bardziej intymnych, takich jak: „Jaką rolę w twoim życiu odgrywa miłość i uczucie?” oraz „Kiedy ostatnio płakałeś przed kimś? Sam?
Chociaż okazało się, że to dobre ćwiczenie w poznawaniu kogoś, pierwsza iskra między dwie imprezy i bardziej komfortowe środowisko byłyby lepsze dla wspierania rzeczywistego połączenie. Osobiście czułbym się bardziej jak w domu w barze (co było podobne do doświadczenia Catrona). Na szczęście sytuacja stała się nieco mniej niezręczna, gdy mój partner i ja zaczęliśmy rozmawiać z innym duetem przy stole ( trzecia para wydawała się być naprawdę zadowolona, planując ewentualnie wspólny udział w turnieju tenisowym US Open w następnej kolejności lato). To zmieniło wrażenia z nieco niezręcznej pierwszej „randki” na czat grupowy między nowymi przyjaciółmi. Niezupełnie miłość, ale zdecydowanie ciekawy wieczór!