Kiedy miałam 5 lat, moja rodzina miała ciężki rok finansowo. Mój przeważnie nieobecny ojciec złożył wniosek o ogłoszenie bankructwa, a moja mama – wówczas gospodyni domowa – nie zdobyła jeszcze dyplomu nauczyciela. Nie mogliśmy zapłacić rachunku za ogrzewanie, a tym bardziej pozwolić sobie na wiele prezentów świątecznych, a nawet na drzewo w tym roku. Ale cudem było to jedno z najbardziej pamiętnych i wyjątkowych świąt, jakie kiedykolwiek mieliśmy.
Obejrzyj: Książę George napisał odręcznie list do Mikołaja
Wtedy oczywiście nie zdawałam sobie sprawy, jak niesamowitą osobą jest moja mama. W jakiś sposób sprawiła, że Boże Narodzenie było magiczne pomimo naszych okoliczności i nie pytając o żadne zasługi. Nie jestem pewien, gdzie mój tata był w tym roku; Myślę, że moi rodzice (którzy później się rozwiedli) byli wtedy w separacji. Jak przez mgłę przypominam sobie, jak pojawił się w Boże Narodzenie (wraz z butelką szkockiej i prezentem dla każdego z nas, na który nie było go stać), ale kiedy myślę o magia tego święta, to wszystko przez moją mamę.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiła, było powiedzenie mi i mojemu dwójce starszemu rodzeństwu, że zamiast zwykłego drzewa, byliśmy idę po paproć – a naszą misją było przekonanie tej paproci, że to rzeczywiście Boże Narodzenie drzewo. Początkowo byliśmy sceptyczni. Ale kiedy przyniosła do domu małą paproć, postawiła ją na stole (aby wydawała się wyższa) i zawiesiła wokół niej sznur światełek, sprzedano nas. Była tak pewna siebie, gdy postawiła stół w kącie, gdzie spotykały się dwa okna. Wszyscy zauważyliśmy, że odbicia sprawiały wrażenie, jakby było więcej świateł niż było.
POWIĄZANE: Katie Holmes ujawnia swoje ulubione ponadczasowe tradycje świąteczne z córką Suri
Następnie popcorn (rodzaj Jiffy Pop), nawleczyliśmy go na długą nitkę i owinęliśmy pasmami wokół paproci. Wykonaliśmy również błyszczące łańcuszki do girland, łącząc małe kółeczka z folii aluminiowej. Zawiesiliśmy na nim niektóre nasze zwykłe ozdoby (zwykłe kulki, płatki śniegu), ale musieliśmy być bardzo ostrożni, ponieważ paproć była krucha i nie mogła wiele utrzymać bez obwisania.
Wyglądało to jak wariacja na temat nieszczęsnej choinki Charliego Browna. Ale nas to nie obchodziło. To drzewo stało się naszym projektem. Moja mama snuła opowieść o tym, jak paproć była smutna, dopóki nie przywieźliśmy jej do domu i jak uszczęśliwiliśmy ją, zamieniając ją w naszą choinkę. Jak mogliśmy nie chcieć, aby to drzewo czuło się ważne? Jak moglibyśmy nie mieć? upragniony ma być wyjątkowy? Do dziś moja dorosła siostra opowiada o tym, jak dumna była z tej małej paproci.
Drzewo nie było jedyną negatywną rzeczą, którą moja matka zmieniła w pozytyw. W dniach poprzedzających Boże Narodzenie, zamiast narzekać, że nie możemy zapłacić rachunku za ogrzewanie, mama powiedziała nam, że będziemy mieć serię zabawnych biwaków.
Razem z moim starszym bratem Christopherem rozpalili ognisko, wyjęli kilka śpiworów i koców i ułożyli je wszystkie w rzędzie na podłodze w salonie, przed kominkiem. Używając poduszek ze wszystkich naszych łóżek, moja siostra stworzyła przytulne gniazdko dla naszej czwórki – dla mnie, mojej mamy, brata i siostry. I oczywiście nasz czarny labrador retriever, Milo.
W niektóre wieczory tej zimy śpiewaliśmy kolędy i piekliśmy pianki na wieszakach nad płomieniami ognia. Jeśli Milo miał szczęście, dostałby nadmiernie spalonego. To nie były kasztany pieczone na otwartym ogniu. Ale dla mnie to było lepsze.
POWIĄZANE: Neil Patrick Harris wspomina swoje najbardziej stresujące święta z bliźniakami
Od czasu do czasu jedliśmy też gorące kakao, co było wielkim popisem. Śpiewaliśmy, harmonizując się do późnej nocy, aż z naszego płomienia pozostało tylko kilka żarzących się węgli. W inne noce po prostu siedzieliśmy i wpatrywaliśmy się w ogień, zahipnotyzowani jego ciepłym blaskiem, przyciągani jak ćmy do niebieskich płomieni migoczących wewnątrz żółto-pomarańczowych. Potem przytuliliśmy się do siebie i odpłynęliśmy.
Najbardziej zdumiewające w moich wspomnieniach z tamtej zimy jest to, że nigdy nie czułem się nieszczęśliwy, pokrzywdzony lub biedny. Zamiast tego czułem się, jakbyśmy byli w tej szczególnej tajemnicy. Wiedzieliśmy, jak przeżyć zabawną przygodę w naszym własnym salonie. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego inne rodziny nie robią tego samego. Dlaczego nie zrobi? śpicie całą rodziną przed kominkiem i pieczecie pianki, gdybyście mogli?
Źródło: dzięki uprzejmości
Nie było nas stać na prezenty kupione w sklepie dla przyjaciół i dalszej rodziny, więc zrobiliśmy im partie ciasteczek cukrowych w kształty mikołajów i reniferów, dostarczających słodkie mikstury na papierowych talerzach, owiniętych folią z czerwoną lub zieloną kokardką na szczycie.
Nawet w tym chudym roku wyjęliśmy nasze pończochy – duże czerwone filcowe, które moja mama zrobiła dla każdego z nas, kiedy się urodziłyśmy. Mój miał na sobie anioła, mój brat miał renifera, moja siostra miała drzewo. Zawiesiliśmy je na płaszczu i położyliśmy kilka naszych ciasteczek z cukrem dla Mikołaja wraz ze szklanką mleka.
POWIĄZANE: 6 sposobów na odstresowanie się podczas wakacji
Pończochy służyły również jako znaczniki miejsca, aby Święty Mikołaj wiedział, gdzie umieścić każdy z naszych prezentów. W naszym domu rozpakowano prezenty od Mikołaja. Opakowane prezenty pochodziły od innych członków rodziny lub przyjaciół. A w pończochach nie było niczego wymyślnego – mandarynek i orzechów, czasem czekolady, ołówka lub długopisu. Ale nas to nie obchodziło. Służyły jako dowód, że Mikołaj miał faktycznie tam byłem. To plus brakujące ciasteczka, ślad okruchów i do połowy pełna szklanka mleka.
W tym roku Święty Mikołaj przyniósł mi lalkę. Nie przyjechała z ładnym wózkiem-zabawką; przyszła w prostym koszyku i zawinięta w mały kocyk. Kochałem tę lalkę. Nazwałam ją Melanie.
POWIĄZANE: Sprawa przeciwko postanowieniom noworocznym
Nie każde Boże Narodzenie było tak oszczędne jak tamte, ale zachowaliśmy niektóre z niesamowitych tradycji, które wtedy zapoczątkowaliśmy. Po drodze pojawili się inni. Na przykład, kiedy został studentem college'u, mój brat zaczął czytać nam na głos „Wspomnienie Bożego Narodzenia” Trumana Capote w Wigilię. To słodka opowieść o nieprawdopodobnej przyjaźni dwóch dalekich kuzynów, sześćdziesięciokilkuletniej kobiety i siedmioletniego chłopca. Ciągle mam łzy w oczach, kiedy czyta pierwsze wersy.
Jeśli chodzi o pieniądze, z biegiem lat sytuacja się dla nas poprawiła. Dostaliśmy „prawdziwe” drzewko, a Mikołaj był w stanie przynieść każdemu z nas więcej niż jeden prezent. Co ważniejsze, mogliśmy sobie pozwolić na opłacenie rachunków za ogrzewanie.
Ale brakowało mi wspólnego biwakowania przy kominku. Brakowało mi słyszenia rytmicznych oddechów wszystkich drzemiących wokół mnie i patrzenia, jak ogień zamienia się w blask, przytulając się do naszego laboratorium i siebie nawzajem. To był najlepszy prezent świąteczny, jaki kiedykolwiek dostałam. Nadal za tym tęsknię.